Radca w szkole
W majowy poranek wzięłam udział w akcji edukacyjnej łódzkich radców prawnych „Szkoła bliższa prawu – cykl zajęć o prawie”. Z kagankiem prawniczej oświaty trafiłam do podstawówki na Starych Bałutach. Czy było ciekawie? Musiało być!
W tym roku akcja została zorganizowana pod patronatem honorowym Prezydenta Miasta Łodzi, co zaowocowało zgłoszeniem się ponad 60 łódzkich szkół. I tu pierwsza dygresja – wydaje się, że wysłanie powiadomienia poprzez Urząd Miasta Łodzi było kluczowym czynnikiem frekwencyjnego sukcesu. Mejla z takiej domeny nikt w publicznej szkole nie zignoruje.
Ale wróćmy do dzieci. Czekały mnie 4 godziny lekcyjne zajęć – z klasą piątą i szóstą.
Jak opowiadać 12-latkom i 13-latkom o prawie? Oczywiste, że trzeba zapomnieć o prawniczym języku, ale to nie wystarczy. Próbowałam więc przekonać słuchaczy, że każdy z nich codziennie ma z prawem do czynienia, nawet jeśli sobie z tego nie zdaje sprawy. Przykłady z życia wzięte podziałały. A kiedy uczniowie zrozumieli, że wymienianie się naklejkami, to zawieranie umów zamiany, byłam pewna, że mam przygotowany grunt do dalszych rozważań. Jednak czy łatwo opowiedzieć dzieciom, co to jest prawo? Niełatwo. Ale jaka świetna okazja, aby sobie samemu przypomnieć, że to nie tylko przepisy! Konieczność wyjaśnienia pojęcia prawa w prosty sposób sprawia, że wiele lat po studiach, można na nowo postawić sobie samemu to fundamentalne pytanie.
Uczniowie chętnie brali udział w zajęciach. 13-latków zafrapowało, że z punktu widzenia prawa cywilnego 13 lat to istotny próg wiekowy. Tu druga, nieco smutna dygresja. Okazało się, że mniej więcej połowa dzieci miała już kontakt z wymiarem sprawiedliwości. Znały co najmniej jedną z instytucji prawa rodzinnego – alimenty. Potrafiły nawet zdefiniować, że to pieniądze, które tata płaci na dziecko mamie (zdziwiły się, że może być odwrotnie). Co więcej, wiedziały, że jeśli tata nie płaci, to mama dostaje pieniądze z urzędu (tzw. Fundusz Alimentacyjny). Jeśli zaś chodzi o zawody prawnicze, to najlepiej orientowały się w profesji… komornika. Żeby było bardziej optymistycznie, wiedziały także, że istnieją prawa autorskie i że napotkamy je w Internecie.
Czy dzieci wytrzymają 90 minut wykładu o prawie? Z trudem. W związku z tym nie pozostawało nic innego, jak wykorzystać elementy dramy i zainscenizować rozprawę. Karną, bo tej jednogłośnie domagali się uczniowie. Widać, że wyobrażenia dzieci o wymiarze sprawiedliwości kształtują amerykańskie filmy (sprzeciw wysoki sądzie!) oraz paradokument Anna Maria Wesołowska. Spotykałam się wśród prawników z pogardliwym traktowaniem tego serialu, jako teatrzyku niemającego nic wspólnego z prawdziwym sądem. Nie podzielam tych poglądów. Jasne, że to nie obraz prawdziwej sali sądowej (który widz by to zniósł!?), ale już o samym prawie karnym można się dowiedzieć całkiem sporo. I dzieci wiedzą, choćby to jak wygląda sala rozpraw, kogo można w niej spotkać, jak zadaje się pytania świadkom, jakie są przestępstwa, etc.
Klasowi prymusi z lubością wcielali się w oskarżonych (doprawdy nie wiem, skąd ta prawidłowość). Wśród zeznających można było odkryć kilka aktorskich talentów. Co prawda atmosfera – szczególnie pod względem akustycznym – odbiegała nieco od prawdziwych rozpraw, ale problemy przed którymi stanęły dzieci okazały się bliskie rzeczywistości: „Proszę pani, a jaki mamy wydać wyrok, skoro każdy świadek mówił co innego?” Uczniowie świetnie się bawili i całym sercem wchodzili w swoje role. Tak zaangażowanych pełnomocników i sędziów można by życzyć każdemu, kto zetknie się z wymiarem sprawiedliwości.
Dla dzieci było to pierwsze spotkanie z prawnikiem, choć zapewne nie ostatnie. Mam wrażenie, że to był dobry początek.